Chirurgiczne pociągnięcia ołówkiem

Chirurgiczne pociągnięcia ołówkiem


Z jednej strony była to może reakcja na stres, a z drugiej realizacja potrzeby, jaka tkwiła we mnie chyba przez cały czas. Gdy chodziłem na wykłady, to prawie na każdych zajęciach tworzyłem karykatury kolegów, koleżanek, profesorów. Rysowałem, wracając z teatru czy kina, poruszony jakąś rolą czy twarzą aktora - mówi dr Maciej Jagielak.

Jest doktorem nauk medycznych specjalizującym się w chirurgii szczękowo‑twarzowej. Zanim został mistrzem w tej dziedzinie, był ortopedą, stomatologiem, jeździł w karetce wypadkowej, erce kardiologicznej...

rysownik                 rys3

– A wszystko to nie działo się przypadkiem – podkreśla. Wszystko wiodło go ku specjalizacji, w której czuje się doskonale i w której – jak zaznacza – ma jeszcze wiele do zrobienia. Gdyby miał po raz drugi wybierać swoją drogę życiową, pewnie wybrałby tak samo. Zawsze lubił się uczyć, zwłaszcza przedmiotów ścisłych. Lubił też rysować, szczególnie dobrze wychodziły mu karykatury. Miał doskonały zmysł obserwacyjny, wystarczyło, że rzucił na kogoś okiem, podpatrzył jakąś minę, grymas, nietypowe zachowanie i już rysunek był gotowy.

Medycyna? Niech będzie!
Kiedy zbliżała się pora dokonania wyboru, co dalej po maturze, zebrało się rodzinne konsylium (poważniejsze decyzje podejmowało się wspólnie) i wszyscy zaczęli się zastanawiać, jakie studia byłyby dla Maćka najlepsze. On nie wiedział, co wybrać. Rodzina doszła do wniosku, że skoro tak dobrze wychodzi mu rysunek, to odpowiednia będzie architektura. Nie protestował, jemu też wybór przypadł do gustu. Rodzina zainwestowała w korepetycje z rysunku, ale za jakiś czas odezwał się wujek z Grudziądza, weterynarz, lekarz dużych zwierząt. Dziwił się, że Maciek nie chce zostać weterynarzem. A skoro nie lekarzem od zwierząt, to może lekarzem od ludzi. – Czemu nie? Medycyna? Niech będzie! – pomyślał Maciek. – Czasu na naukę do egzaminów miałem bardzo mało, bo przecież do tej pory przygotowywałem się do architektury. Ale jak już zdecydowałem się na medycynę, to nabrałem takiego wiatru w żagle, ze kułem dniami i nocami. No i zdałem z drugą lokatą! – uśmiecha się dr Jagielak. – Tak zaczęła się moja przygoda z medycyną, która trwa do dziś.
 
Leczy i... rysuje
Kiedy jeździłem na konsultacje do Centrum Zdrowia Dziecka, Instytutu Matki i Dziecka, wymyślałem nowe rozwiązania w chirurgii. Robiłem tak zwłaszcza po tym, co widziałem w Klinice Chirurgii Szczękowej i Plastycznej Szpitala Uniwersyteckiego w Stuttgarcie, gdzie również pracowałem. I... rysowałem. Z jednej strony była to może reakcja na stres, a z drugiej realizacja potrzeby, jaka tkwiła we mnie chyba przez cały czas. Gdy chodziłem na wykłady, to też prawie na każdych zajęciach tworzyłem karykatury kolegów, koleżanek, profesorów. Rysowałem, wracając z teatru czy kina, poruszony jakąś rolą czy twarzą aktora. Po obejrzeniu „Zemsty” z Januszem Gajosem w roli Cześnika byłem tak zafascynowany jego grą, że od razu w domu siadłem i kilkoma pociągnięciami ołówka go narysowałem. Innym razem poruszyła mnie gra Krzysztofa Kowalewskiego jako Zagłoby w „Ogniem i mieczem”. Nie mogłem się powstrzymać i stworzy łem jego podobiznę. Rysuję ołówkiem, flamastrem, czasem sięgam po węgiel. Ale w zasadzie rysuję tym, co akurat mam pod ręką – opowiada. Doktor Jagielak przywozi karykatury także ze swoich służbowych wyjazdów, podczas których poznaje kolejne tajniki chirurgii ortognatycznej, traumatologii szczękowo‑ twarzowej i chirurgii rekonstrukcyjnej oraz szkoli innych lekarzy w tych dziedzinach.

rys2
 
Po ciężkim dniu – na koń!
Z pracy w Klinice Chirurgii Twarzowo‑Szczękowej zrezygnował, ponieważ nie do końca mógł się tam realizować. Dziś operuje w Instytucie Matki i Dziecka, konsultuje w Centrum Zdrowia Dziecka, przeprowadza zabiegi w Szpitalu Damiana w Warszawie. Wspólnie z żoną Anną prowadzi także specjalistyczny gabinet ortognatyczny. – Razem tworzymy świetny duet – mówi. – Tu pacjenci
mogą zostać wszechstronnie zdiagnozowani i przygotowani do ewentualnego zabiegu. Moim marzeniem jest stworzenie takiej kliniki chirurgii szczękowo‑twarzowej, gdzie będzie można leczyć i rekonstruować najpoważniejsze wady, stosując najnowocześniejsze metody, najlepszy sprzęt. I mam nadzieję, że to się uda – mówi.

rys1
Ma też mniejsze marzenia, chociażby takie, żeby po ciężkim dniu, po wyjątkowo trudnej operacji, takiej, która trwa nawet i dziesięć godzin, wsiąść na konia i pogalopować przed siebie. Na szczęście te marzenia spełniają się od razu. Od lat doktor Maciej oraz jego żona i córki, 17‑letnia Aleksandra i 15‑letnia Anna Maria (Mała Ania), jeżdżą na koniach. Żona jest instruktorem jeździectwa, to ona zaraziła rodzinę swoją pasją. – Teraz to jest także moja pasja. Ciągle w biegu, między operacją a konsultacją, między jednym wyjazdem a drugim, a mimo to znajduje czas, żeby porozmawiać z każdym pacjentem, wytłumaczyć mu, jak będzie wyglądał po zabiegu. I... narysować to kilkoma szybkimi pociągnięciami ołówka czy flamastra.