I nie dotyczy to tylko pewnych charakterystycznych sekcji festiwalowych jak „Amerykańscy niezależni” czy „Odkrycia”, które z założenia mają przybliżyć widzom dzieła trudno dostępne na polskim rynku filmowym, ale i najważniejszego wydarzenia festiwalu, czyli konkursu głównego. W tym roku wielkim wygranym okazał się egzotyczny Ixcanul (reżyseria Jayro Bustamante), który przez wielu krytyków został doceniony i okrzyknięty wielkim odkryciem zaraz po premierze na festiwalu w Berlinie (gdzie zresztą również nie przeszedł bez echa).
Główna bohaterka, 17-letnia Maria (María Mercedes Croy), mieszka wraz z rodzicami u podnóża wielkiego wulkanu, wyznaczającego rytm dnia zamieszkującej w pobliżu społeczności. Wulkan staje się nie tylko bóstwem wymierzającym sprawiedliwość, do którego należy zwracać się w codziennych modlitwach i składać w ofierze cenne dary, ale i symboliczną barierą, która odgradza tutejszą ludność od innego, nieznanego świata. To właśnie ten wielki, inny świat tak bardzo fascynuje Marię. Tam, za wulkanem – jak przekonuje ją lokalny młody „podróżnik”, który przysporzy dziewczynie oraz całej jej rodzinie wiele problemów – jest nadzieja na lepszą przyszłość, pozbawioną głodu i biedy. To dla tej idyllicznej wizji bohaterka jest w stanie porzucić dotychczasowe życie i najbliższe osoby, które aranżując małżeństwo swojej córki z miejscowym „zamożnym” właścicielem ziem, nie kryją swojego zadowolenia z potencjalnych korzyści tego precedensu dla nich samych.
Ixcanul to jednak przede wszystkim opowieść o relacji natura-kultura. Cywilizacja, urbanizacja i postęp technologiczny zdają się być wybawieniem dla cierpiącej z powodu braku pożywienia i dachu nad głową ludności. To w miejskim świecie bohaterowie uzyskają pomoc w krytycznej sytuacji, ale również ten wielki, obcy świat odbierze im prawo głosu, poniży i okłamie. Poprzez skontrastowanie konsumpcyjnego, „miejskiego” świata za wulkanem z prostym, opartym na ścisłej korelacji z naturą, charakterystycznym dla ludów pierwotnych obrazem rzeczywistości, podporządkowanym cykliczności i wierze w zabobony, a także klasyfikowaniu i rozumieniu świata przez pryzmat stereotypów, reżyser zadaje istotne pytania o ewolucję cywilizacji, o kierunek, w jakim ten nieustanny progres zmierza. I wcale nie narzuca jednoznacznych odpowiedzi, nie sugeruje i bynajmniej nie stara się wysnuć subiektywnych wniosków i osądów. W swoim debiucie młody artysta pokazuje ogromny potencjał wrażliwego i uważnego obserwatora utrzymującego pozycję dystansu, a sama opowieść, którą nam prezentuje, jest magiczną rozprawą na temat kobiecej siły i mistyczności, z którą ludy pierwotne łączyły pojęcie kobiecości. Nazwisko reżysera jest warte zapamiętania, a sam jego debiut bez wątpienia zachęca do śledzenia dalszej kariery tego młodego twórcy.
Karolina Boroń