Od jednej do drugiej podróży, od jednej do drugiej powieści…

Od jednej do drugiej podróży, od jednej do drugiej powieści…
Medycyna i literatura z powodzeniem mogą iść w parze. Przykładem osoby, której udało się pogodzić te dwie, jakże odmienne dziedziny, jest Jolanta Kosowska – lekarka o trzech specjalizacjach, pisarka. Pochodzi z Opolszczyzny, ukończyła wrocławską Akademię Medyczną i studia podyplomowe na tamtejszej AWF. Obecnie mieszka i pracuje w Dreźnie, gdzie prowadzi praktykę lekarską przyjazną obcokrajowcom. Ma w dorobku powieści: Niepamięć, Déjà vu i Niemoralna gra. W sierpniu br. ukaże się jej czwarta książka – Nie ma nieba.
- Witam Panią serdecznie na portalu „Medycyna i Pasje” i od razu przejdę do pytania, które mnie najbardziej nurtuje. Jak to się stało, że zaczęła Pani pisać powieści?
 
- Na początku pisałam tylko dla siebie, bo to było mi bardzo potrzebne. Pamiętam dokładnie dzień, w którym zaczęłam pisać. Miałam ciężki dyżur, w trakcie którego musiałam stwierdzić zgon osiemnastoletniego samobójcy, który powiesił się na haku od lampy, podczas gdy jego rodzice spali w pokoju obok. Wróciłam do domu, na dworze padał deszcz, świat wydawał się rozmyty i zapłakany, a we mnie wszystko krzyczało. W mojej głowie rozszalała się burza uświadomionych i nieuświadomionych emocji, racjonalnych i pozbawionych sensu uczuć, żal do całego świata i do Pana Boga, bezsilność i złość, bunt i rozpacz. Pomyślałam sobie, że „mam gdzieś” ten mój piękny zawód, ten biały fartuch i czyste ręce… Zamarzył mi się świat spokojny, poukładany, pełen ciepła i uczuć, daleki od chorób, bólu, cierpienia i śmierci. Nie mogłam zasnąć. Usiadłam przy biurku i spróbowałam przelać to, co czułam, na papier… Pomogło. Powstało opowiadanie o tamtym chłopcu. Zaczęłam pisać do szuflady. To było takie antidotum na wszelkie zło. Taka odskocznia od codzienności. Po kilku latach odważyłam się pokazać światu swoją pierwszą książkę. Debiutowałam w 2012 roku powieścią Niepamięć.
Ten debiut nagle wszystko zmienił. Skrzydła urosły mi u ramion. Poczułam, że wiatr powiał mi w żagle. W 2013 roku ukazał się thriller Déjà vu, a w 2014 roku powieść obyczajowa Niemoralna gra… Szóstego sierpnia będzie miała miejsce premiera kolejnej mojej książki – Nie ma nieba.
Kiedyś cieszyłam się, pisząc do szuflady, teraz największą radość sprawia mi kontakt z czytelnikami. Lubię spotkania autorskie, z przyjemnością odpowiadam na maile, z wypiekami na twarzy czytam recenzje… Cieszę się z każdego nowego czytelnika.

- W medycynie jest Pani specjalistką w trzech dziedzinach. Proszę nam zdradzić, w jakich i która z nich jest Pani najbliższa?

- W Dreźnie pracuję jako specjalista medycyny ogólnej, lekarz domowy. W tym czuję się najlepiej. Mam szansę być towarzyszem [pacjenta] przez wiele lat. Przewodnikiem i partnerem w walce o zdrowie.To swoista mistyka… Pierwszy kontakt, pierwsze podanie ręki, pierwsze pytania i pierwsze zdawkowe odpowiedzi, pierwsze – niby przypadkowe – spotkania wzroku, nieukrywana niepewność, wyraźnie wyczuwalna nieufność… A później dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu rozwijana nić zaufania… Po latach odkrywam, że ci pacjenci to moi dobrzy znajomi, przyjaciele. Myślę, że w żadnej innej specjalizacji nie jest możliwa taka relacja lekarza z pacjentem. Ja w każdym razie w tych relacjach czuję się dobrze. Potrzebuję ich jak powietrza. Poza medycyną rodzinną posiadam specjalizację z medycyny ogólnej i pediatrii.

- Pracuje Pani w praktyce lekarskiej przyjaznej cudzoziemcom. Przyjęło się uważać, że Polacy lubią rozmawiać o swoich chorobach, roztkliwiać się nad dolegliwościami, narzekać. Jak się ma ta opinia do rodaków za granicą i przedstawicieli innych narodów?
- Rzeczywiście, pracuję w praktyce lekarskiej przyjaznej obcokrajowcom. Wspólnie z niemieckim kolegą wpadliśmy przed pięcioma laty na pomysł stworzenia w Dreźnie takiej praktyki. Mój kolega pracował kiedyś wiele lat w Anglii. Ja jestem z Polski. Oboje wiemy, jak czasami jest trudno być obcym. To, że mówimy w praktyce nie tylko po niemiecku, ale również po polsku, rosyjsku i angielsku sprawiło, że czują się u nas dobrze nie tylko rodowici Drezdeńczycy… To bardzo ciekawa praca – różni pacjenci, różne języki, różne religie, różne tradycje i obyczaje, uwarunkowania środowiskowe i społeczne… Trudno porównywać pacjentów… Bywają tacy, których leczy się łatwiej i to bez względu na narodowość. To ci, którzy rozumieją, że pewne przypadłości są związane z wiekiem, że przebieg wielu chorób zależy od nich samych. Mają zaufanie do swojego lekarza, w człowieku w białym fartuchu widzą bratnią duszę, partnera w walce o zdrowie, z niechęcią idą do innych, nie szukają drugiego, trzeciego i czwartego zdania… Czują się współodpowiedzialni na równi z lekarzem za wynik leczenia. Mam bardzo dużo takich pacjentów, i to bardzo różnych narodowości.

- Jedną z Pani pasji są podróże. Która z nich była najciekawsza, a o odwiedzeniu jakich miejsc jeszcze Pani marzy?
 
- Bardzo lubię podróżować. To w pewnym sensie mój sposób na życie. Wrażeń i wspomnień z podróży nikt mi nie zabierze. One już na zawsze będą we mnie. Moje życie biegnie od jednej do drugiej książki i od jednej do drugiej podróży. Lubię bywać gdzieś wiele razy, poczuć się gdzieś jak u siebie w domu. Poznać historię, kulturę, język, obyczaje, ludzi… Mieć tam przyjaciół i znajomych… Bywam często w Chorwacji, we Włoszech, w Grecji… Na stałe mieszkam w Saksonii. Pewnie powinnam marzyć o podróży dookoła świata, ale nie marzę. Jest jeszcze wiele miejsce, w których chcę się poczuć jak w domu. Za parę dni kolejny raz jadę do Chorwacji, jesienią do Toskanii…

- Zauważyłam, że seriale medyczne cieszą się dużą popularnością, a książek o tej tematyce nie ma zbyt wiele, zwłaszcza jeśli chodzi o polskich autorów. Pani powieści toczą się w środowisku lekarskim. Czyżby znalazła Pani dla siebie „niszę”?

 - Ja tego tak nie widzę. A może nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Moje powieści toczą się w środowisku lekarskim, bo to środowisko jest mi bliskie, obracam się w nim na co dzień, nie muszę spekulować, nie muszę sobie niczego wyobrażać, lękając się przy tym, że stworzę sztuczny świat, w żaden sposób nieprzylegający do rzeczywistości. Jeżeli przy okazji znalazłam „niszę” dla siebie, to bardzo się cieszę.

- Na okładce thrillera Déjà vu widnieje wenecka maska. Czy to miasto zainspirowało Panią do stworzenia fabuły?

- Kocham Wenecję. Jest zaczarowana, tajemnicza, niedopowiedziana. Każdy znajdzie w niej coś innego, coś wyjątkowego, coś tylko dla siebie. Na przestrzeni dwudziestu lat byłam w Wenecji kilkanaście razy. To miasto zauroczyło mnie od pierwszego spotkania. Jest jakby wyjęte ze snu albo z bajki, wymarzone i wyśnione, tak nierzeczywiste, że aż trudno uwierzyć, że ono istnieje naprawdę, jakby tajemną siłą przeniesione z przeszłości – dziwnie zadumane, ciche, tajemnicze. Czas tu nagle zwalnia, ja przestaję się spieszyć, siadam na jakimś campo i próbuję wszystkimi zmysłami chłonąć spokój tego miasta. Zauroczyła mnie Wenecja na tyle, że wracam tam ciągle i bez końca. Widziałam Wenecję wiosną, widziałam upalnym latem, znam zasnutą jesiennymi mgłami… Bywałam w dzień, przemierzałam opustoszałe ulice nocą. Kiedy zamknę oczy, to widzę Wenecję tak samo wyraźnie jak mój rodzinny Wrocław czy Drezno, w którym mieszkam. Nic dziwnego, że tam zrodził się pomysł na fabułę Déjà vu. To było jak olśnienie. Pamiętam doskonale tamten moment. Pojechałam ze znajomymi kolejny raz do Wenecji. Odpoczywałam, siedząc na schodach przy Canal Grande. Nagle wydało mi się, że to sen, że nic nie dzieje się naprawdę. Nie ma miasta na dziesiątkach wysp, nie ma wąskich ulic i kanałów, nie ma tramwajów wodnych i gondoli, nie ma powoli zapalających się lamp, a głos tenora śpiewającego O sole mio wydał mi się zupełnie nierealny. Nagle most dell’Accademia stał się teatralną dekoracją, a kontury pałaców nad Canal Grande atrapą z papieru. Nierealny, nierzeczywisty świat, pełen iluzji, aktorów zmieszanych z tłumem, przygodnych widzów, sprytnie wciąganych w wymyślony przez kogoś, jeszcze niezrozumiały i nielogiczny scenariusz… Zatarła się granica między jawą a snem, fikcją i wyobraźnią… I nagle przyszło mi na myśl, że w tym mieście może wydarzyć się wszystko… Tak zrodził się pomysł na powieść Déjà vu.

- Każda z Pani książek reprezentuje inny gatunek. Czy jest coś, co łączy wszystkie powieści?

- Parę elementów jest stałych, powtarzających się. Po pierwsze, akcja moich książek – jak już Pani wspomniała – rozgrywa się w środowisku lekarskim. Po drugie, bohaterami są młodzi ludzie, lekarze stojący dopiero na początku swojej drogi zawodowej. Po trzecie, każda z tych powieści toczy się w określonym geograficznie miejscu. Akcja Niepamięci prowadzi czytelników do Chorwacji, Déjà vu przenosi do Wenecji, Niemoralna gra rozgrywa się w Saksonii, a Nie ma nieba w Dolomitach… Te powieści to swoiste przewodniki po tych zakątkach. Z tymi książkami w ręku można wyruszyć śladami bohaterów na wakacje do Chorwacji, Włoch, Saksonii… Ba, można odbyć podróż w te miejsca, nie ruszając się nawet z fotela… Nie lubię obojętności, chłodu, wyważonej poprawności, nudy, dlatego w moich powieściach jest mnóstwo emocji…

 - Bohaterem najnowszej powieści Nie ma nieba jest Maciek – lekarz, który zamienił fartuch i stetoskop na biurko i komputer w biurze podróży. Jego decyzja była wypadkową nadmiernej empatii, braku asertywności, zbyt przytłaczającej odpowiedzialności. Czy Pani porzuciłaby stetoskop na rzecz pióra?

 - Myślę, że nie, chociaż już parę razy stałam o krok od tej decyzji. Moi bohaterowie są po części mną samą, ich przemyślenia są często moimi, miotające nimi emocje nie są mi tak całkiem obce, ich wady znam doskonale, ich problemy jestem w stanie zrozumieć… Może jestem silniejsza od nich, że tkwię w tym nadal, a może brakuje mi odwagi, by wszystko rzucić? Zawsze kiedy jestem już o krok od tej decyzji, nachodzi mnie myśl, że chyba nie potrafiłabym żyć bez moich pacjentów.

 - Czy kiełkuje u Pani już pomysł na kolejną książkę?

 - Oczywiście. Gdzieś tam w środku mnie ta powieść jest już napisana. Jej bohaterowie już są mi bliscy, akcja toczy się szybko i nieoczekiwanie, Toskania kusi winnicami, łanami lawendy, gajami oliwnymi i tajemniczymi zamczyskami, w których może się wydarzyć wszystko… Muszę tylko wśród dziesiątków codziennych spraw znaleźć jeszcze czas, żeby tę nową historię przelać na papier.

 - Serdecznie dziękuję za rozmowę. Życzę fascynujących podróży oraz zawodowych i literackich sukcesów.
 
 Rozmawiała: Agnieszka Grabowska
 
 
 
poprzedni artykuł