Choroby
W Afryce podróżnych zjadają moskity, przenosząc malarię. Choroba może się ujawnić nawet po 10 latach od powrotu, bo tak długi jest okres wylęgania wirusa. Istnieje kilka jego postaci, o czym piszą ludzie w różnych książkach. Malaria w swych najprostszych postaciach nie jest groźna, pod warunkiem, że bierze się leki. Gorzej jest z malarią mózgową – niebezpieczną dla życia. Różne komary przenoszą różne wirusy i nigdy nie wiadomo, który co wprowadza nam do krwi. Jest wiele repelentów na moskity, są moskitiery, są leki przeciwmalaryczne, które mogą pomóc, także w szybkim opróżnianiu portfela. Ale wirus malarii chce żyć! Więc przy dłuższym pobycie, wcześniej czy później, malarię się złapie. Mnie dopadła 10 dni po powrocie z Kenii. Po podaniu leków objawy natychmiast ustąpiły. Trzy ataki choroby pojawiały się w konkretnych momentach, z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Kolejność objawów była zawsze taka sama. W czwartek o 14.30 zaczęły się dreszcze. Nałożenie wszystkich warstw ubrania nie zmniejszało uczucia zimna, chociaż w pomieszczeniu było 25 stopni. Potem pojawiły się wymioty i gorączka – 41 stopni. Atak trwał ok. 3 godziny. Powtórzył się w sobotę i wtorek, o tej samej porze. W środę dostałem leki, i przeszło. Oczywiście, nie każdy komar przenosi malarię. Może jeden na 30, jeden na 50 lub jeszcze mniej. I oczywiście malaria nie jest jedyną chorobą. Jest ryzyko…
Wojna
Wojna w wielu krajach afrykańskich jest tak częsta, że stała się stałym elementem rzeczywistości. Pokój jest niespodzianką , która spotyka niewielu. Ciągła walka o przetrwanie. Bez szans na lepsze jutro. W wielu krajach afrykańskich i świata wciąż tak jest. To niedobrze, bardzo źle, ale tak jest! Ci z zewnątrz, którzy znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, mogą stracić życie. Tam nie ma telefonu na policję, która przyjedzie i pomoże. Nie ma wojska tam, gdzie go najbardziej potrzeba, a jest tam, gdzie jego obecność przynosi ludności cierpienie. Organizacje międzynarodowe dużo działają i bez nich nie byłoby żadnego ratunku, ale związane procedurami i mandatem, często nie są wystarczająco elastyczne, by sprostać ochronie ludności, otoczonej konfliktami, które pojawiają się szybko, przemieszczają szybko, znikają szybko. A potem odradzają się nieprzewidywalnie w innym miejscu. Wiedza o aktualnej sytuacji politycznej kraju jest podstawą do uniknięcia zagrożeń, pod warunkiem, że zrezygnuje się z wyjazdu do miejsc targanych wojną. To podstawa do zmniejszenia ryzyka. A co, jeśli nadal chcemy tam jechać? Bo tam są największe potrzeby, bo tam nikt inny nie odważy się wybrać, bo tam ludzie czekają na pomoc i apelują o nią do świata za pośrednictwem reporterów, którzy tam dotarli. Wtedy jest ryzyko.
Ruch drogowy
W Afryce polscy kierowcy zostaliby uznani za dziwaków, bo jeżdżą… no właśnie, nie zbyt szybko, ale zbyt wolno. „Jak można na tak doskonałej nawierzchni dróg nie wykorzystywać tego, co ma się w silniku?”– tak pomyślałby kierowca kenijskiego matatu lub tanzańskiego daladala. W Afryce jeździ się dużo szybciej i bardziej niebezpiecznie. Czerwone światło nie oznacza wcale, że samochód się zatrzyma, chodnik dla pieszych jest dla pieszych, dopóki jego nawierzchnia nie jest potrzebna samochodom szukającym ucieczki od korków ulicznych. Dwudziestocentymetrowa dziura to nie powód, by zwolnić, a krawężnik nie stanowi przeszkody dla tych, którzy chcą zawrócić. Tak jest w mieście. Piesi są dla samochodów przykrym elementem ruchu, i lepiej jakby ich nie było. I kierowcy zachowują się tak, jakby pieszych nie było. To ludzie muszą wiedzieć, że samochody SĄ. Bo jak o tym zapomną, to mają 90% szans na zakończenie życia pod ich kołami. Jest ryzyko.
Droga międzymiastowa to pas dla pędzących ciężarówek, autobusów i samochodów osobowych. To okazja dla kierowców do szlifowania zdolności wyprzedzania na pełnej prędkości, gdy z bliskiej oddali widać nadjeżdżającą ciężarówkę z kierowcą o tym samym zamiarze. Test psychiki: kto ustąpi? Niesamowite, ale w większości takich sytuacji nikomu nic złego się nie dzieje, bo albo ktoś ustąpi, albo oba samochody zahamują, albo znajdzie się sposób na poszerzenie drogi, wykorzystując pobocze. Chodzi o to, by nie zmniejszyć prędkości. Prędkość to bezpośredni wynik działania kierowcy, który jest dumny z tego, że w swoich rękach ma życie kilkudziesięciu osób w autobusie. W Europie świadomość tego zmniejsza chęć do brawury (można przynajmniej oczekiwać, że zmniejsza). W Afryce świadomość tego stymuluje chęć do szybkiej jazdy na granicy wytrzymałości rozklekotanego i dwukrotnie przeciążonego pojazdu. To chęć pokazania pasażerom swoich umiejętności za kierownicą. To chęć udowodnienia, że autobus dojedzie „na czas” (takie pojęcie w Afryce nie istnieje, ale ładnie brzmi, więc dlatego go użyłem); „na czas”, bez zmniejszenia prędkości nawet w sytuacjach zagrożonych kolizją. 120 km/h na asfalcie i 120 km/h tam, gdzie asfalt się kończy. Tyle samo na prostej, tyle samo na zakręcie. 120 km/h wśród pustyni i 120 km/h przez wioskę, gdzie biegają dzieci, kozy, osły, gdzie ulica jest częścią wioski, więc nie ma powodu pozostawiania jej pustej, jeśli nic po niej nie jedzie. Głośny klakson oznajmia, że właśnie coś się zbliża. Po pięciu sekundach to coś znika za wzgórzem. Nikt nie pomyśli, że jeden przeoczony dół na szutrowej drodze, jeden kamień na zakręcie leżący w nieodpowiednim miejscu, jedna krowa, która nie zdążyła zejść z jezdni na czas czy jakiekolwiek inne ‘jedno’ spowodowałyby wypadek. Kierowca wydaje się tym nie przejmować. Przecież wówczas nikt na niego nie naskarży, bo ani on, ani pasażerowie nie będą już żyli… Jest ryzyko.
Tym większe, im tańszy bilet na autobus. Są już bowiem firmy przewozowe w Afryce, które dbają o klienta i swoją reputację. Autobusy tych firm jeżdżą według rozkładu i są w miarę bezpieczne. Nie znaczy to, że jeżdżą wolno, ale jeżdżą przynajmniej o jeden stopień w skali bezpieczniej niż inni. Bo rodzina zabitego kierowcy musiałaby odkupić autokar… Najtańszy bilet to większe ryzyko. Ale też nie ma co panikować. Bo pomimo pozornego braku zasad ruchu drogowego i ogromnej wyobraźni kierowców co do sposobów ‘powiększania’ drogi, wypadków jest mniej niż w Polsce. Tak, jasne, Amerykę odkryłem? Jak dróg i samochodów mało to i wypadków mniej. Nie tylko dlatego. Dlatego, że pomimo wszystko ci kierowcy używają mózgu podczas jazdy, a nie tylko świateł i znaków.
„Mam zielone – jadę. Mam czerwone – stoję” – europejska zasada. „Mam zielone” – sprawdzam, czy ktoś inny nie myśli, że ma zielone. „Mam czerwone – sprawdzam, czy ktoś jedzie, bo jak nie, to po co czekać?”– jedna z zasad afrykańskich.
Światła mają pomagać, a nie włączać i wyłączać mózg w regularnych odstępach czasu.
Jednak jak już się zdarzy wypadek, to tak jak w samolocie – większość pasażerów ginie. Można wsiadać do tych tańszych autobusów, żeby poczuć, jak przemieszczają się zwykli obywatele. To ciekawe doświadczenie. Trzeba jednak mieć świadomość, że od momentu, gdy pojazd rusza, kontrola nad nim i nad bezpieczeństwem pasażerów jest przywilejem tylko kierowcy. Im tańszy bilet, tym mniej mu płacą, i tym więcej kursów chce zrobić jednego dnia.
Nieświadomość ryzyka
Ryzyko w Afryce, ale też w jakiejkolwiek sytuacji i miejscu to coś, o czym nie wolno zapominać. Jego zmniejszenie wywołuje już sama świadomość, że istnieje. Bo wtedy włącza się lampka ostrzegawcza w mózgu. Powiedzmy, że na raka płuc zachoruje 70% palaczy papierosów. Oznacza to, że 70 osób na 100 będzie dotkniętych tą chorobą. Jeśli jesteś w tej grupie, to masz 30% szans na uniknięcie odpowiedzialności za głupotę. Jeśli jest 99% szans (i wiesz o tym), że jako biała kobieta zostaniesz napadnięta i zgwałcona, spacerując po zmierzchu po Nairobi, to wiesz, że lepiej zostać w domu. Świadomość ryzyka pozwala na opracowanie metod jego unikania lub oswajania. Dlatego ważne jest przygotowanie się do podróży, zbieranie informacji, nie pchanie się tam, gdzie istnieje 100% szans na spotkanie się z niebezpieczeństwem. James Bond na filmie wychodzi cało z „beznadziejnych” sytuacji, bo płacisz za to reżyserowi, oglądając jego film. A żebyś zapłacił więcej, reżyser musi nagrać kolejną część przygód swego bohatera. Więc on musi żyć, Ty – nie.
Świadomość ryzyka nie może nas jednak powstrzymywać od realizacji marzeń, które mają wartość, bo niosą za sobą pracę nad rozwojem osobowości. Świadomość ta ma tylko pomóc w ich realizacji, pozwolić dotrwać do końca i omijać bezsensowne narażanie się na niebezpieczeństwa.
Ryzyko to pojęcie, które nie odnosi się do trudności i wyzwań. Odnosi się do niebezpieczeństw. Świadomość ryzyka (i oczywiście podjęcie działania!) stanowią warunek do jego zmniejszenia, a motywacja, wiara w siebie i w swoje marzenia są gwarantem pokonania trudności, jakie spotkamy na drodze.
Ryzyko to pojęcie, które nie odnosi się do trudności i wyzwań. Odnosi się do niebezpieczeństw. Świadomość ryzyka (i oczywiście podjęcie działania!) stanowią warunek do jego zmniejszenia, a motywacja, wiara w siebie i w swoje marzenia są gwarantem pokonania trudności, jakie spotkamy na drodze.
Mateusz Żuławski