Wimbledon od kuchni

Wimbledon od kuchni
Co roku, w drugiej połowie czerwca odbywają się dwa tenisowe święta. Ulubione przez nas wszystkich Mistrzostwa Polski Dziennikarzy i najstarszy turniej świata na kortach Wimbledonu. Zbieżność terminów – idealna. Obie imprezy to najwyższa ranga w swojej kategorii. Każda długo wyczekiwana, obie dostarczają mnóstwo emocji. Po prostu perła i perełka w tenisowym środowisku.
Gdy zatem pewnego roku zostałem powiadomiony o nominacji sędziowskiej na te troszkę większe ze wspomnianych mistrzostw, nie bez żalu odwiesiłem własną rakietę na kołek. Okazja sprawdzenia od kuchni, jaki jest najbardziej prestiżowy turniej świata, nie pozostawiłaby wyboru chyba żadnemu z fanów tenisa.
 
O wimbledońskich truskawkach, obowiązkowych białych strojach uczestników turnieju czy deszczowej pogodzie towarzyszącej rozgrywkom wiedzą chyba wszyscy. Czy są więc rzeczy warte uwagi, które być może umykają oczom zwykłego obserwatora, stanowiąc jednocześnie nieodłączną część tego wielkiego widowiska?
 
Zacznijmy zatem od początku. Turniej główny, jak każdy w zawodowym cyklu, poprzedzają eliminacje. Tu pierwsza ciekawostka. Dużo osób nie wie, że rozgrywane są one na zupełnie innym obiekcie i trwają prawie tydzień, spokojnie można by je uznać za sporych rozmiarów odrębny turniej. Różnica jest tylko taka, że zwycięzców jest tu kilku. Teren przylegający do budynku Międzynarodowej Federacji Tenisowej przypomina idealnie równą, doskonale utrzymaną, sporych rozmiarów łąkę. Na jednej trzeciej powierzchni ustawiono prowizorycznie wyglądające materiałowe „płotki”, wyznaczające 16 trawiastych kortów. Całość sąsiaduje z imponującym, wielokortowym Narodowym Centrum Tenisowym Angielskiej Federacji. To właśnie w dzielnicy Roehampton (w południowo-wschodniej części Londynu) w obecnej formie od 1966 roku odbywa się ta „przygrywka” do wielkich Mistrzostw. Od głównego wimbledońskiego obiektu AELTC wszystko oddalone jest zaledwie kilka kilometrów.
 
Dementując zasłyszane pogłoski, gry odbywają się na trawie naturalnej, bo tego rodzaju boisk w Anglii akurat nie brakuje. Skoro o trawie mowa, to ta otoczona jest tu niemalże kultem. Specjalnie pielęgnowana, a przez wszystkie dni turnieju i okres go poprzedzający strzyżona na kortach na wysokość 6 mm, co powoduje, że z lotu ptaka wyglądają one identycznie. Identycznie imponująco!
 
 
Bardziej odważni ryzykują stwierdzenie, że nie jest ona tak ładna jak w Queen’s Club, ale za to bardziej wytrzymała. Wszystko wynika z rodzaju użytej mieszanki nasion. Podczas Stella Artois rozgrywki trwają zaledwie tydzień, można zatem postawić na estetykę. Tu przy Church Road równie ważna jest trwałość, bo pod butami tenisistów przetrwać musi ona przez dwa razy dłuższy okres. Wszystkie korty, poza najgłówniejszymi, wykorzystywane są przez pozostałą część sezonu przez członków klubu oraz zawodników brytyjskiej federacji. Niezależnie od wszystkiego, akurat na uprawie trawy Anglicy znają się bardzo dobrze.
 
Znają się też niewątpliwie na organizacji pracy. Ilość osób pracujących przy imprezie to prawdziwa armia. Jak w każdej armii, wszyscy dokładnie znają swoje miejsce i zakres obowiązków. Co może wydawać się błahe, deszczowa pogoda zmusiła Anglików, by sztukę natychmiastowego sprzątania i przykrywania kortów opanowali idealnie. Przy każdym korcie nieustannie znajduje się grupa, która w odpowiedniej chwili wpada niczym szarańcza i niemal jednocześnie wysuwa, zaopatrzony w kółka, stołek sędziego głównego (razem ze znajdującym się na nim arbitrem), wyrzuca krzesełka, zdejmuje siatkę i rozciąga plandekę. Wszystko wykonane w zaledwie kilkadziesiąt sekund. Wydaje się wręcz, że bardziej roztargnieni zawodnicy mogliby zostać przykryci razem z trawą. Pewnie także niewielu odwiedzających to miejsce zauważyło, że w pobliżu kortów umieszczone są specjalne niewielkie wyświetlacze pokazujące cyfry. To one determinują moment wspomnianej wyżej strategicznej operacji. I tak numer 1 wyświetlony jest, gdy jest pogodnie, 2 oznacza gotowość ekipy przykrywającej. Gdy pojawia się 3, gra musi być przerwana, a korty natychmiast przykryte. Analogicznie, odpowiednie numery informują o procesie przygotowania kortu do gry, kiedy przestaje padać.
 
Ze słynną deszczową pogodą też z resztą związany jest ostatnio pewien paradoks. Kiedy to turniej w 2007 roku okazał się najbardziej deszczowym w ostatnim dziesięcioleciu, Brytyjczycy podjęli poważną decyzję o budowie horrendalnie drogiego, ruchomego dachu, przykrywającego najświętszą z tenisowych świątyń – kort centralny. Los jednak bywa przewrotny i przez ostatnie trzy lata turniejowi towarzyszyła iście śródziemnomorska aura, z temperaturami w okolicach 30 stopni. Gdy na 2010 rok budowę dachu ukończono, zachodziło ryzyko, że nie będzie okazji do jego inauguracji i konieczności użycia go podczas turnieju.
 
Nieodłącznym elementem tego olbrzymiego przedsięwzięcia jest to, co mnie zawiodło do Londynu, czyli sędziowanie. Łącznie podczas turnieju pracuje 300 arbitrów, sędziujących w sumie prawie 700 pojedynków. W najintensywniejszych momentach na całym obiekcie jest to nawet 70 gier dziennie.
 
Sędziowie pochodzą z różnych krajów i są wyselekcjonowani na podstawie posiadanych uprawnień, doświadczenia i ocen zebranych podczas wcześniejszej pracy. Ogólnoświatowy system szkolenia sędziów zorganizowany jest bowiem tak, że praktycznie zawsze podczas pełnienia swoich obowiązków sędzia jest oceniany. Sędziów liniowych ocenia sędzia główny, wypełniając w czasie meczu specjalny formularz. Sędziego na stołku ocenia natomiast siedzący na trybunach sędzia z wyższymi uprawnieniami, przypisany mu jako jego „opiekun” na tym konkretnym turnieju. Także sama praca odbywa się według ściśle określonych światowych procedur, które arbiter o odpowiednio wysokich uprawnieniach znać musi. Stąd codzienne spotkania przed meczami ograniczają się tylko do bieżących uwag powstałych w trakcie turnieju i opublikowania grafiku. Poza tym każdy musi wiedzieć, co do niego należy. Każdy turniej ma swój zbiór szczegółowych przepisów. Wszystkie są oczywiście zgodne z podstawowymi Przepisami Gry w Tenisa, ale obowiązkiem sędziego desygnowanego na dany turniej jest zgłębienie niuansów charakterystycznych dla danej imprezy.
 
By jednak w ogóle myśleć o sędziowaniu turniejów międzynarodowych, przejść trzeba szczeble krajowe, zostać desygnowanym na szkołę na sędziego międzynarodowego i zdać egzaminy. Potem pozostaje już tylko jak najwięcej sędziować, zdobywać doświadczenie i stawać się jak najlepszym.
 
Charakterystycznym elementem Wimbledonu są także stroje sędziów – wyjątkowe i szykowne jak całe Mistrzostwa. Przez ostatnie pięć lat w granatowe marynarki z lampasami, białe spodnie, kaszmirowe swetry i inne charakterystyczne dodatki ubierała sędziów firma Ralph&Lauren. Organizatorzy wymagają przy tym przestrzegania konkretnych zasad doboru poszczególnych elementów ubioru zgodnie z dostarczonym na piśmie przewodnikiem. I tak na przykład biały sweter czy pulower nie może być noszony do białych spodni, a jedynie pod granatową marynarkę. Rękawy koszuli muszą być podwinięte do ściśle określonej wysokości – różnej u kobiet i u mężczyzn, a krawat u panów ma być zawsze wpuszczony w spodnie, niezależnie od tego, czy sędzia znajduje się na korcie, czy gdziekolwiek indziej na obiekcie. Ot, po prostu angielska elegancja.
 
Jak na każdym turnieju wielkoszlemowym, także na Wimbledonie nie lada gratką jest turniej deblowy legend tenisa. To duża przyjemność zobaczyć na własne oczy trzymających rakietę mistrzów minionych lat, takich jak: Pat Cash, Henri Leconte, Martina Navratilova czy jej imienniczka i naśladowczyni Martina Hingis – obie obok siebie. „Legendy tenisa” rywalizację rozpoczynają w drugim tygodniu turnieju.
 
W tym czasie na pozostałych kortach bocznych dzieje się już niewiele, gdyż areną najważniejszych wydarzeń są wybrane korty główne. Na tych atmosfera jest wyjątkowa, lecz o bilety nie jest łatwo. Wejściówki upoważniające do wstępu na sam obiekt, a tym samym korty boczne warto kupić w pierwszych dniach turnieju, kiedy także i tu rozgrywanych jest wiele ciekawych spotkań.
 
Oczywiście, obok tego wszystkiego na Wimbledonie są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają. Jak co roku kibice, oglądając ponad 600 pojedynków, grających tylko w białych strojach zawodników, zjedli prawie trzydzieści ton truskawek i degustowali się piętnastoma tysiącami buteleczek szampana. Aby do tego mogło w ogóle dojść, wielu z nich koczowało w wielogodzinnych kolejkach po bilety (9000 tysięcy osób), piknikując przy tym gdzie popadnie. I kto powiedział, że Anglicy nie mają fantazji.
 
Paweł Pasieczny
Międzynarodowy sędzia tenisa
wydawca miesięcznika „Tenis”
następny artykuł